Zakrzewo to wieś położona w
bliskiej odległości od Poznania, przed wojną w dużej części zamieszkiwana przez
Niemców, którzy z Polakami żyli w dobrych stosunkach, od 1939 stała się dla
hitlerowców miejscem potajemnego dokonywania masowych mordów na
polskich patriotach. Obecnie szacuje się, że Niemcy zamordowali w Lesie Zakrzewskim około 6 tysięcy Polaków...
|
Pomnik upamiętniający męczeńską śmierć poznańskich studentów Akademii Medycznej. Fot. Jolanta Paczkowska [kliknij w zdjęcie] |
|
Władysław Myszyński, mieszkaniec Zakrzewa - jedyny żyjący świadek tragicznych zdarzeń, w czerwcu br. skończy 94 lata. Gdy rozpoczęła się wojna, był 24-letnim młodzieńcem. Pracował wtedy jako pracownik leśny. Mieszkał przy ulicy Leśnej. Często odwiedza groby, wraz z rodziną i innymi mieszkańcami Zakrzewa. Udało mi się z nim porozmawiać. Fot. z arch. Władysława Myszyńskiego |
Jak podają źródła, pierwszych egzekucji dokonano 31 października 1939
roku, pamięta Pan ten dzień?
Władysław Myszyński: Pamiętam pierwszy transport ofiar do Zakrzewa z 8 listopada 1939 roku. Rano tego
dnia, o godz. 6.00, wraz z Ferdynandem, synem Pfeifera, przyszedł do mnie
Niemiec Adolf Gerhard (zięć sołtysa) i powiedział:
- Władek, weź siekierę i łopatę i przyjdź koło Pola (mieszkającego koło lasu -
przyp. red.). Adolf tymczasem poszedł do Niemca, sąsiada Pola, który ożenił się
z Polką. Jemu też kazał przyjść.
Razem ze mną stawiło się kilka osób, pamiętam, że byli: Ferdynand Gir,
Stanisław Pol, Kazimierz Urbaniak, Józef Zieliński i jego ojciec, Mieczysław
Klaczyński (mieszkający przy lesie). Do lasu zaprowadził nas sołtys, w miejsce,
w którym na igliwiu butem został narysowany prostokąt. Kazał nam kopać dół.
Kopałem razem z Ferdynandem. Przy drodze stało dwóch gestapowców. Kilka razy
pytaliśmy sołtysa, po co kopiemy dół. W końcu dowiedzieliśmy się, że dla
"nieboszczyków".
Od tej chwili wszyscy milczeli. Kopaliśmy tak długo, dopóki woda nie sięgała
nam do pasa (w Zakrzewie jest wysoki poziom wód gruntowych). Pierwszy wyszedłem
z dołu i powiedziałem, że głębiej kopać się nie da. Sołtys kazał wszystkim
wyjść, wysłał nas po gałęzie świerkowe, którymi kazał przykryć dół. I razem z
nim wyszliśmy z lasu.
O 11.00 mieliśmy przyjść drugi raz. Byliśmy w wielkim strachu. Po jakimś czasie
ktoś dał nam znać, że nie mamy już przychodzić. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Dowiedzieliśmy się, że mogiła jest przeznaczona dla więźniów z Poznania z ulicy
Młyńskiej i z poznańskiego Fortu VII (pierwszego na ziemiach polskich obozu koncentracyjnego -
przyp. red.). Około 12.00 widzieliśmy przejeżdżające przez wieś ciężarówki
wojskowe przykryte plandekami i kilka samochodów cywilnych. Drogi dojazdowe do
lasu były pilnowane przez gestapo i psy. Około 13.00 usłyszeliśmy przeraźliwe
krzyki i strzały.
To był pierwszy grób, kto
kopał następne?
- Następne w głębi lasu wykopali sami Niemcy. Miały dwa metry szerokości, a
trzydzieści długości. Miejscowi Niemcy również zasypywali i maskowali miejsca
egzekucji. Zakaz wchodzenia do lasu, pod groźbą śmierci, wydany był już we
wrześniu 1939 roku.
|
Fot. Jolanta Paczkowska |
Jak często miały miejsce egzekucje?
- Odbywały się systematycznie, co dwa, trzy tygodnie, czasem nawet kilka razy w
tygodniu. Obecny przy nich był właściciel majątku - Tempelhof, dlatego wiadomo
było o pewnych osobach, które w lesie zginęły i dzięki temu ich nazwiska
widnieją dziś na krzyżach. Ofiary prosiły Tempelhofa o pomoc, ale on nic nie
mógł zrobić. Hitlerowcy brali też okolicznych Niemców, by pokazać im, co tu
robią, jak zabijają.
|
Przechodniu, powiedz rodakom, że w tych lasach... Fot. Jolanta Paczkowska |
I nikt się nie uratował?
- Wiadomo mi, że jednemu z więźniów udało się uciec. Dostał się do pobliskiej
wsi, tu udzielono mu schronienia do wieczora. Potem poszedł dalej. Niemcy go
szukali, ale bez skutku. Jak się później okazało, był to ksiądz, który potem
tutaj przyjeżdżał.
Kim były ofiary?
- Były z różnych grup społecznych. Podobno ich nazwiska znajdowały się na
specjalnej liście przygotowanej jeszcze przed wojną. Byli to między innymi
powstańcy wielkopolscy, nauczyciele akademiccy, księża, studenci poznańskiej
Akademii Medycznej.
Wiadomo, jak wyglądały
egzekucje?
Od niemieckich mieszkańców wsi wiedzieliśmy, że ludzi wpędzano do grobów i
strzelano im w tył głowy. Groby maskowano. W czasie transportów chowaliśmy się
w domach. Kobiety szyły na głośno chodzących maszynach, by zagłuszyć odgłosy
strzałów i krzyki. Bałem się, co ze mną będzie, bo tyle wiedziałem, więc
ukrywałem się u znajomych.
Kiedy zaczęło się zacieranie śladów zbrodni?
- W 1944 roku, gdy Niemcy zorientowali się, że przegrają wojnę, wykopywali
zwłoki, najpierw kładli na drodze, polewali czymś i palili je. Potem polewali i
palili w grobach. Zapach spalonych ciał czasem czuć było w odległości 5 km. Po
wojnie miejsca w lesie, w których znajdowały się groby, mieszkańcy wsi nazywali
"ciemne choinki", gdyż kora drzew była na nich czarna (okopcona) od
palących się zwłok.
A po wojnie? Kto się
zainteresował?
W 1960 roku przyjechał do mnie do Zakrzewa profesor Adam Łopatka, poprosił, bym
wskazał, gdzie znajduje się grób studentów Akademii Medycznej. Chciał wraz ze
studentami dokonać ekshumacji ciał. Niestety, nie znalazł nic oprócz fragmentów
zwłok, ale zabezpieczono je.
Dziękuję za rozmowę. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia, Panie Władku!
***
Obecnie szacuje się, że Niemcy zamordowali w Lesie Zakrzewskim około 6 tysięcy
Polaków, ale niektóre źródła mówią, że mogło ich być znacznie więcej. Udało się
ustalić tożsamość zaledwie kilku spośród zamordowanych. W celu zatarcia śladów
doły zostały zasypane, a w miejscu tym zasadzono młody las. Dziś znajduje się
tu siedem kwater upamiętniających męczeńską śmierć pomordowanych, choć wiadomo,
że to nie są wszystkie mogiły, niektórych nie odkopano. Dawni mieszkańcy umieli
wskazać, gdzie są pozostałe. Jednym z nielicznych widocznych znaków tej
strasznej i ponurej historii jest pomnik ku czci pomordowanych ofiar -
ufundowany w latach 70. przez poznańską Akademię Medyczną. Wiele jeszcze
niewyjaśnionych i nieodkrytych tajemnic II wojny światowej...
|
"Aż się podłe zadziwi i zlęknie"... Fot. Jolanta Paczkowska |
O bezimienne mogiły dba
miejscowa ludność, młodzież szkolna. Przynoszą kwiaty, zapalają znicze. Ale
również czyszczą groby i odnawiają krzyże, porządkują teren wokół. Gmina dba o
tablice informacyjne. Każdego roku 1 listopada przyjeżdżają tu ludzie z różnych
miejsc Polski, by uczcić pamięć bestialsko zamordowanych symbolicznym zniczem,
wiązanką kwiatów, chwilą ciszy i zadumy. A po Wszystkich Świętych proboszcz
parafii odprawia mszę św. przy mogiłach. Na groby regularnie przychodzi również
pan Władysław Myszyński. Niestety, z powodu choroby, w mojej wyprawie do lasu
pan Władysław nie mógł mi towarzyszyć.
Zobacz koniecznie film: